Beenhakker: tak nie traktuje się nawet zwierząt

Kolejnym gościem autorskiego programu Jolanty Pieńkowskiej w TVN Style był Leo Beenhakker, były selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski. Beenhakker opowiedział o kulisach zwolnienia go z funkcji trenera i wyjaśnił przyczyny dla których już nigdy nie przyjedzie do Polski. Po raz pierwszy opowiedział o swoim prywatnym życiu. Nigdy nikomu nie powiedział tak dużo. Pierwsza tak osobista rozmowa z charyzmatycznym trenerem.

Kiedy poprosiłam pana o wywiad, zgodził się pan pod jednym warunkiem, że przyjadę do Rotterdamu, ponieważ Pan do Polski się nie wybiera w najbliższej przyszłości. Dlaczego?

Tak, to prawda.

Dlaczego?

Dlaczego…Bo to bolesna sprawa. Byłem tam ostatnio raptem przez dwadzieścia cztery godziny, żeby pozałatwiać kilka spraw…

Żeby się pożegnać?

Żeby pozamykać pewne sprawy związane z moim mieszkaniem i kilka innych rzeczy. Spotkałem się wieczorem z ludźmi, z którymi pracowałem przez te ostatnie 3 lata. Było bardzo miło. Można powiedzieć, że to było jak pożegnanie. Ale nie definitywne, bo ludzi się zawsze później spotyka i zapewne będę  jeszcze w Polsce przy jakiejś okazji.

Powiedział pan, że to boli. Dlaczego?

Oczywiście, że boli. Pracowałem w wielu klubach. I jako trener wiem, że w momencie podpisywania kontraktu, jednocześnie podpisuję się pod swoim odejściem. To część pracy.

Ale wszędzie, gdy odchodziłem, na ten temat odbywała się normalna rozmowa.

Rozumiem, że w Polsce nie było żadnej rozmowy?

Nie, nie było żadnej rozmowy. I  to jest głupie, dziwne i nieczyste, że po trzech latach pracy dla federacji czy kogokolwiek, bezpośrednio po meczu taki facet mówi po prostu na żywo w telewizji…

Taki facet, znaczy Grzegorz Lato?

…mówi, że trener jest zwolniony, bez wcześniejszego poinformowania o tym samego trenera, czy kogokolwiek.

Wróćmy do tego momentu, w którym dowiedział się pan od reportera, że Grzegorz Lato właśnie ogłosił, że jest pan zwolniony. Jak się pan wtedy czuł, jaka była pana pierwsza reakcja?

Problem polega na tym, że ja też byłem w tym czasie na żywo przed kamerą w telewizji. Dziennikarz – Jacek, rozmawiał ze mną po meczu tutaj, a Lato był dwa metry ode mnie i wypowiadał się do drugiej kamery TVN-u. I Jacek, ponieważ słyszał to, co mówił Lato po polsku do drugiego dziennikarza, powiedział mi, NA ŻYWO, że Lato właśnie zakomunikował, że jestem zwolniony! A ja też byłem w tym momencie na antenie… Czy w taki sposób traktuje się ludzi?

Nie, ale nie odpowiedział pan na moje pytanie.

Tak nie traktuje się nawet zwierząt. I zabawne jest to, że nie wiesz zupełnie, jak zachować się w takiej chwili. Gdyby Lato był dużym chłopcem…  Cały czas uważam, że on nie miał odwagi powiedzieć mi tego prosto w oczy.

Antoni Piechniczek powiedział, że tuż po przegranym meczu zamknął się pan w toalecie…

To kłamstwo! Kolejne kłamstwo! Jedno z tysiąca kłamstw! Po meczu byłem z zawodnikami w szatni. Trzy – cztery osoby weszły do szatni: pan Lato, pan Kręcina i jeszcze jedna czy dwie osoby, nie pamiętam ich nazwisk. I ja tam byłem z zawodnikami. Oni nic nie powiedzieli, przeszli naokoło, podawali rękę zawodnikom i wszystkim pozostałym. I na końcu podali rękę mnie, bez patrzenia w oczy, ale rękę podali. Byłem w szatni.

I nic nie powiedzieli?

A pan Piechniczek jest królem kłamstwa, on zawsze kłamie. Bo ja tam byłem. I każdy może to potwierdzić.

I nie powiedzieli ani słowa?

Nie powiedzieli ani słowa. Dla mnie najważniejsze było wtedy być z moimi zawodnikami. Byli bardzo zawiedzeni. Lato też tam był. Później Lato wyszedł z szatni, potem ja, ponieważ dziennikarz poprosił mnie na wywiad. Obaj wyszliśmy na zewnątrz i obaj rozmawialiśmy w tym samym czasie do dwóch różnych kamer. Byliśmy dwa metry od siebie.

Co pan czuł?

Zacząłem się śmiać. To była moja pierwsza reakcja. To było tak głupie, takie zabawne, śmieszne po prostu, że zacząłem się śmiać. W dodatku, kiedy on skończył rozmawiać i ja skończyłem, podszedł do mnie i zapytał, czy mogę przyjechać w następny wtorek do jego biura. Bo musimy porozmawiać.

Lato tak powiedział?

Lato tak powiedział, a ja zapytałem, o czym mamy rozmawiać? Wszystko, co miał pan do powiedzenia, powiedział pan przed chwilą w telewizji. Nie przyjadę do pana biura. I to wszystko.

Powiedział pan, że pierwsze dwa lata w Polsce były wspaniałe, a ostatni rok bardzo zły. Kiedy pojawił się ten pierwszy znak, że coś jest nie tak?

Tak jak mówiłem, pierwszy mecz na wyjeździe przy nowym zarządzie, z nowym prezesem. To był pierwszy sygnał. Nie byłem przyzwyczajony do tego, żeby członkowie zarządu czy ktokolwiek, był przy drużynie. Zawsze starałem się separować drużynę. I przez pierwsze trzy lata wszyscy to szanowali. Prezes to szanował, zarząd to szanował, wszyscy..

Kiedy zaczął pan mieć wrogów?

Co ma pani na myśli mówiąc „wrogów”?

Czy zarząd próbował robić coś za pana lub mówić panu, co pan ma robić?

Nie mówili mi, co mam robić. Oni nie pozwalali mi wykonywać mojej pracy. A było nią przygotowanie drużyny. Żeby przygotować drużynę, musisz z tą drużyną być i musisz się z nią wyizolować. Na czym to polega? Zaczynamy w poniedziałek. Mamy 5 dni, aby zbudować zespół. Z zawodników, którzy grają w całej Europie. Którzy nigdy nie grali ze sobą regularnie, tak jak w klubie. I każdy zawodnik pojawia się w ten poniedziałek z innym bagażem. Mamy, więc zawodników grających  w Szkocji, Grecji, Hiszpanii, Francji.

A tymczasem wokół masz tych wszystkich ludzi, którzy funkcjonują w zupełnie inny sposób. Którzy są tam jako turyści, przyjeżdżają dobrze się bawić, piją, są głośni. Wtedy niemożliwe jest stworzenie prawdziwej, profesjonalnej atmosfery do pracy, atmosfery powodującej koncentrację u każdego zawodnika. I tracisz energię, poświęcasz uwagę na to, co dzieje się wokół… to niemożliwe…

Myśli pan, że polska piłka ma przyszłość?

Oczywiście. Ma potencjał do tego, aby mieć tę przyszłość. Ale chodzi o to, co się z tym potencjałem robi. I to jedna z moich frustracji, że nikt nic z tym nie robi.

Co ma pan na myśli mówiąc „zrobić coś z potencjałem”.

Jeśli jest grupa utalentowanych ludzi, trzeba z nimi pracować. Sam talent nie wystarcza. Jeśli dziecko sześcio – siedmioletnie ma talent muzyczny i gra na fortepianie, musi ćwiczyć i pracować całe lata, aby stać się kimś w swoim zawodzie. Nie tylko w oparciu o talent, ale też dzięki wieloletniej pracy. I to samo jest w piłce. Zawsze tak mówiłem i nadal tak twierdzę: Polska ma wielu utalentowanych, młodych piłkarzy. Młodzież w Polsce jest fantastyczna. Jest ambitna, kocha futbol, chce zrobić wszystko. Kluczem jest to, co z nią robimy.

My czyli  kto?

Ludzie w związku, przede wszystkim. Oni są odpowiedzialni za rozwój polskiej piłki. I to oni muszą stworzyć warunki do bardzo dobrego szkolenia młodych ludzi, aby kiedyś byli dobrymi piłkarzami, aby wykorzystać ich talent.

Może sobie Pani wyobrazić, że nigdy nie odbyłem merytorycznej dyskusji na temat piłki z panem Engelem? Że przez 3 lata nie rozmawiałem na temat piłki z panem Piechniczkiem? Zawsze mówiłem, że szanuję pana Engela jako trenera, bo miał wspaniałą karierę. Szanuję pana Piechniczka jako trenera, bo też  miał wspaniałe osiągnięcia.

Ale teraz ma inne zadanie. Jest odpowiedzialny za rozwój polskiej piłki. I w tym sensie, za każdym razem, kiedy zaczynasz rozmowę z panem Piechniczkiem, on pyta, czy pamiętasz rok 74’. Ja mówię: „panie Piechniczek, ale teraz mamy rok 2008! Czy 2009! To świetnie dla historii, dobre do książek, raz jeszcze gratulacje za to co zdobyliście w 74’ i 82’”. Ale czego on oczekuje w związku z tym? Kwiatów? Kolejnego medalu czy czegoś w tym stylu? Teraz chodzi o obecną sytuację polskiej piłki.

Pojawiły się  plotki, że sprzedawał pan polskich zawodników do zagranicznych klubów i zarabiał pan na tym pieniądze.

Czy ja muszę odpowiadać na to pytanie?

Nie.

Rozmawiamy teraz poważnie? To odrażające.

Zastanawiam się, dlaczego był pan tak znienawidzony?

Nie wiem. Proszę mnie nie pytać. Jedyne co przychodzi mi do głowy to to, że przede wszystkim od pierwszego dnia starsi ludzie w związku nienawidzili mnie, bo miałem inny paszport i nie było im łatwo pogodzić się z tym, że to nie Polak prowadzi polską reprezentację . Niektórzy nigdy się z tym nie pogodzili. Mogę też myśleć o pewnej frustracji, zazdrości, nie wiem czym jeszcze… nie wiem. Naprawdę nie wiem.

Jaki był pana największy błąd w ciągu tych trzech lat?

Mój największy błąd… moim największym błędem było chyba to, że nie zrezygnowałem po meczu w Irlandii. I męczyłem się z tym kilka dni. Bo raz jeszcze muszę powiedzieć, że z jednej strony było to silne odczucie, że to nie jest mój świat, a z drugiej strony odczuwałem…. bardzo silną lojalność i odpowiedzialność w stosunku do moich piłkarzy i sztabu. I ostatecznie wybrałem to drugie. Ale dla mnie samego to była zła decyzja.

A jakie było pana największe osiągniecie w ciągu tych trzech lat?

Myślę, że przy bardzo słabym rozpoczęciu kwalifikacji do Euro2008, to fakt, że nam się jednak udało. Dobrą rzeczą było to, że za każdym razem, kiedy się spotykaliśmy na zgrupowaniach, czuło się, że ci ludzie się rozwijają, że stają się cały czas lepsi, szczególnie mentalnie, w kontekście budowania zespołu, integracji. Tworzyli drużynę. To było fantastyczne.

To musi być dziwne uczucie, kiedy jednego dnia człowiek czuje się jak bohater narodowy, a następnego…

To jest życie.

Nie wierzę panu. Że to takie samo uczucie jednego dnia być bohaterem a następnego kimś znienawidzonym.

Tak. Ale wtedy docenia się może bardziej chwile chwały i chwile sukcesów. To jest ten kontrast w życiu. Mam na to swoją filozofię. Czuje się pani teraz dobrze fizycznie?

Tak.

Ok. A teraz jeśli ma pani grypę przez trzy czy cztery dni i czuje się pani okropnie. I kolejnego dnia budzi się pani i znowu czuje się pani dobrze. I wtedy docenia pani to, że znowu czuje się fantastycznie. Bo ma pani odniesienie do poprzednich czterech dni, kiedy czuła się pani fatalnie. I tak samo jest z tym.

A w jakim momencie  jest pan teraz?

Teraz? Jestem znowu po słonecznej stronie ulicy. Wróciłem tutaj, jestem zadowolony ze swojej pracy, z życia tutaj, ale czasami, kiedy myślę o Polsce i jestem tak jak teraz z Polską konfrontowany, znowu pojawiają się te ciemne chmury nad moją głową. Ale to dobrze. Naprawdę. To znaczy, że się żyje. Że są emocje. Ja zawsze żyłem w ten sposób.

Jest pan szanowaną osobą na całym świecie. Gdybym zapytała pana, kto jest dla pana najważniejszy w życiu?

Jedna z  tych osób stoi tam.

To pana syn?

Tak. Mam jeszcze córkę.

Te dwie osoby?

Tak.

A pana rodzice?

Już nie żyją. Ale oczywiście są w moich myślach.

Pana ojciec zmarł, kiedy był pan chłopcem. Pamięta go pan?

Powiem pani coś. Mój ojciec zmarł w 56’ roku, gdy miałem trzynaście lat. Od tego czasu, nie było w moim życiu tygodnia, żebym o nim nie myślał. Do tej pory. Każdego tygodnia przychodzą momenty, że o nim myślę. A to było w 56’, a mamy prawie 2010. To jest pani odpowiedź.

Co robił?

Był… muszę pani przypomnieć, że w 45’ roku skończyła się wojna. Wtedy pracował w hutnictwie. Przede wszystkim przy odbudowie Rotterdamu, a później… nie wiem jak się to mówi po angielsku… robił te duże zdobione okna w kościołach.

Witraże.

Tak. Tym się zajmował.

A pana mama?

Moja mama dbała najpierw o ojca, a później o mnie, bo byłem jednym dzieckiem. Zmarła w 88’ roku.

I o niej też pan myśli każdego tygodnia?

Przynajmniej. Tak.

Dlaczego ojciec  jest dla pana tak ważny?

Byłem jego jedynym dzieckiem. Był kimś więcej niż ojcem,. Był moim przyjacielem. Zawsze był przy mnie. W tych czasach ludzie musieli bardzo długo i ciężko pracować, żeby zarobić na życie, bo to było krótko po wojnie. I on zawsze ze mną był. Wszystko robił ze mną, zawsze swój wolny czas spędzał ze mną, dbał o mnie. Miałem wiele momentów w życiu, wiele momentów w mojej karierze, że żałowałem, że go ze mną nie ma. Szczególnie, kiedy miałem te dobre i te złe chwile.

Muszę pani powiedzieć, że kiedy pierwszy raz wygrałem mistrzostwo z Realem Madryt, czy też ostatni raz tutaj, w Feyenoordzie,  (to z ojcem przyszedłem tutaj pierwszy raz za rękę, kiedy miałem sześć czy siedem lat)… Kiedy jest się w 99’ roku, pracując w klubie z którego właściwie się pochodzi, jest się w ratuszu jako mistrz z dwustu pięćdziesięcioma tysiącami oszalałych kibiców, świętując zdobycie mistrzostwa… w takich momentach jestem totalnie pochłonięty myślą, że …. brakuje mi go.

I niektórzy mówią mi, że on to  wie, że mnie widzi…Ja nie wybiegam tak daleko w fantazje… ale…w takich momentach, nadal tęsknie za nim jak diabli.

Zaczął pan pracować bardzo wcześnie. Pamięta pan swoją pierwszą pracę?

Moją pierwszą pracę? Tak, pamiętam.

Co to było?

Byłem trenerem klubu amatorskiego. Wtedy robiłem wszystko. Pracowałem z drużyną koszykówki i piłki ręcznej, dawałem lekcje w szkołach, byłem nauczycielem pływania…

Był pan też pilotem.

Tak, byłem w wojsku dwa lata, ale to z obowiązku.

Więc to było tak, że wiedział pan od początku, że będzie trenerem?

Tak.

To było jak  „miłość”?

Historia była  taka, że w 57’ czy 58’ roku, nie pamiętam, miałem piętnaście, szesnaście lat, miałem to szczęście, że byłem na meczu w Amsterdamie, na finałowym meczu ligi mistrzów Pucharu Europy. Grała wtedy Benfica z Realem Madryt. W Amsterdamie. Było 5:3 dla Realu Madryt. I widziałem ten mecz jako młody chłopak, tak jak mówiłem…

Piętnaście, szesnaście lat..

Tak. I wtedy podjąłem decyzję, że pewnego dnia będę jednym z nich.

I po prostu pan to zrobił!

Tam wtedy wiedziałem już, że to jest to, czego chcę. Żeby któregoś dnia być wśród tych ludzi.

I może sobie pani wyobrazić, że ci zawodnicy którzy grali wtedy w 57’ roku, a ja poszedłem do Realu w 86’, nie grali już oczywiście, ale cały czas tam byli, działali w tym klubie. I mówię tu o Gento, jednym z najlepszych zawodników tamtych lat, di Stefano, znanym piłkarzu na równi z Pele czy Maradoną. I w 86’, podczas tego pierwszego roku w Realu Madryt, po rannym treningu, siedziałem w swoim biurze. To było małe biuro, nic specjalnego i nagle ktoś puka do drzwi. Ktoś je otworzył lekko, zajrzał do środka i zapytał mnie bardzo grzecznie: „Mister, czy znajdziesz dla mnie chwilę”? Więc  mu powiedziałem, żeby wszedł. I on otworzył drzwi i zobaczyłem, że to był ten sam di Stefano. Ten sam di Stefano, którego podziwiałem w 57’ roku.

Zapukał do pana drzwi….

Zapukał i był bardzo grzeczny i zapytał czy może wejść. I ja mu wtedy skopałem tyłek. Tak. Powiedziałem: słuchaj, nigdy nie musisz tutaj pukać i pytać, czy możesz wejść, bo to jest twój dom. Wtedy zdałem sobie sprawę, że życie jest dobre. Że wielki di Stefano przychodzi do mnie…

Jest pan trenerem z wielkimi sukcesami i można powiedzieć, że życie traktowało pana dobrze, panie Beenhakker, ale..

Życie traktowało mnie dobrze? Nie.

Ale… Był pan dwukrotnie żonaty. Był pan dwukrotnie rozwiedziony.. Dwie żony odeszły. Czy to była pana wina?

Za pierwszym razem to była moja wina, za drugim nie.

To co poszło nie tak?

To nie pani interes. Proszę posłuchać. To bardzo proste. 90 procent naszego życia toczy się na ulicy. Zwłaszcza jeśli jest się w tym co robię, tak długo jak ja czyli czterdzieści pięć lat…

Co pan ma na myśli… 90 procent?

90 procent! Cokolwiek się robi, jest na ulicy… Czy szedłem do restauracji lub jestem na ulicy i wszyscy robią zdjęcia, patrzą… całe życie jest na ulicy. To mam na myśli. Bo gdziekolwiek się pojawiasz, wzbudzasz zainteresowanie. Ale jest właśnie te 10%, które są tylko moje.

I to nie pani interes. To jest pomiędzy mną i ludźmi, którzy są mi bliscy. I to jest moja córka i mój syn.

My wiemy. I to niczyja sprawa. I to jest te 10 procent które trzymam dla siebie. I człowiek ma prawo do zatrzymania pewnych spraw dla siebie, prawda?

Ma pan dobry kontakt z dziećmi?

Cóż…. Jesteśmy bardzo zapracowani, bardzo zajęci…

Ale znajdujecie czas dla siebie?

Próbujemy znajdować dla siebie czas. Ale też wiemy, że jeśli dzieje się coś nie tak, możemy na siebie liczyć dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Rok, po roku.

Więc wiedzą, że jeśli mają problem, mogą zawsze do pana zadzwonić?

Zawsze.

I dzwonią?

Tak. Dzwonią.

A czy są takie momenty, w których wiecie, że zawsze będziecie razem? Jak na przykład Boże Narodzenie, urodziny, czy inne specjalne okazje?

Nie, nie mamy takich dni. I to wynika z sytuacji. Nie będę zmuszał moich dzieci, żeby spędzały ze mną święta. Wolę, żeby wyjechały gdzieś i odpoczęły.

Myśli pan kiedykolwiek o sobie jak o dziadku?

Czasami. Tak. Ale to ich wybór.

Wiem, wiem. Ale myślałby pan wtedy o tym, by mieć więcej czasu dla tych małych dzieci, czy nie do końca? Zabierałby pan je na mecze?

Powiedziałem swoim dzieciom, że dopóki pracuję, nie zgadzam się na to , żeby sprawili mi wnuki.

Jak to?

To żart!

Mam nadzieję.

Proszę posłuchać, to jedna ze spraw, które należą do nich, to jest ich życie. Ich decyzja. Jesteśmy w kraju, który słynie z wolności…

Wiem.

Wie pani. Wszyscy mogą robić, co chcą, o ile nie łamią prawa. Wszyscy jesteśmy otwarci i przejrzyści. Wyznajemy zasadę: żyj i pozwól żyć innym. Tacy jesteśmy. To nie oznacza, że nie mamy uczuć. Kochamy się.

Ja tylko chciałam zapytać, czy będzie pan miłym dziadkiem, to wszystko!

Nie wiem. Musiałbym wcześniej poćwiczyć. Nie wiem.

A myśli pan czasami, żeby jeszcze raz się ożenić?

Nie.

Nigdy?

Nie. Nie i już. nie.

Myśli pan, że kiedykolwiek pan przejdzie na emeryturę?

Pozwolę, aby to się stało samo. To przyjdzie samo. Będzie taki moment, jakiś znak z góry, kiedy usłyszę: hej! usiądź, oprzyj się, rozluźnij, już wystarczy.

A miewa pan wakacje?

Oczywiście.

I co pan wtedy robi?

Miałem wiele lat bez wakacji, bo byłem całkowicie pochłonięty pracą… ale teraz, na  stanowisku dyrektora sportowego jest to trochę łatwiejsze. I mogę robić, co chcę…

Na przykład?

Kocham miejsca z białymi plażami i błękitnym morzem czy coś w tym stylu i jeszcze lubię pograć w golfa, coś zobaczyć, poznać nieco kulturę danego kraju. No nie wiem, to zależy od nastroju…

I może pan to robić maksymalnie trzy dni.

Nie, teraz mogę nieco dłużej. Coś się we mnie zmieniło. Bo normalnie, kiedy byłem tydzień bez pracy, a  miałem dwutygodniowe wakacje, to szóstego czy siódmego dnia już miałem takie uczucie, że muszę wracać, bo muszę zrobić to i tamto. Ale teraz mam taką zgodę w środku, że mogę odpoczywać dłużej.

Lubi pan wydawać pieniądze?

Nie. Nie wydaję zbyt wiele pieniędzy. Mam w życiu rzeczy, które są istotne. Jak samochód. Zawsze chciałem mocny, dobry samochód. Pierwszy mogłem kupić, kiedy miałem 42 lata, bo ja też musiałem ciężko pracować, aby osiągnąć pewien standard. Jestem normalnym facetem. Nie jestem hazardzistą. Nie piję zbyt dużo. Lubię zjeść dobrą kolację w dobrym towarzystwie, z miłymi ludźmi.

Kiedy myśli pan „dom”… gdzie on jest dla pana?

To bardzo dziwne… Był taki moment, że myślałem, że nigdy nie wrócę do Holandii.. i nie wiem.. to się jakoś układa. Ostatnie pięć lat mieszkałem w Belgii, wcześniej w różnych innych miejscach. A teraz jestem zajęty stworzeniem sobie domu tutaj w Rotterdamie. Kupiłem piękny penthouse i pracuję nad nim.

Więc dom to Holandia?

Nie. Jak zwykle bywa ze mną, jestem rozdwojony. To co zamierzam, to w dłuższej perspektywie, stworzenie domu tutaj w Rotterdamie.Ale chcę też część roku spędzać w Hiszpanii.

To są Pana marzenia?

Tak. I zamierzam je zrealizować. Zawsze je realizuję.

Zawsze?

Dążę do tego. Nie czekam aż się zrealizują. Wychodzę im naprzeciw. To jest to, co należy robić. To jest lekcja, którą zawsze staram się przekazać zawodnikom. Niemożliwe jest niczym, ale musisz do tego dążyć. Nie siedź w fotelu i nie czekaj aż to samo do ciebie przyjdzie. Nie.

Więc czynienie niemożliwego możliwym…

Miałem kilka razy rozmowę na ten temat z młodymi ludźmi w Polsce. Rozejrzyjcie się-mówiłem, świat jest wasz, świat daje tak wiele szans, możecie pojechać dokąd chcecie, robić co chcecie, tylko to zróbcie!

A jakie jest pana życzenie?

Moje życzenie? Nie jestem w wieku, by o tym decydować. Jak każdy chyba z mojego pokolenia…żeby długo być zdrowym i móc robić co się chce. To moje życzenie. Jak długo to tylko możliwe -w dobrej formie, cieszyć się dziećmi i życiem.

Więc niech pana życzenie się spełni. Dziękuję.

Rozmawiała Jolanta Pieńkowsk

Za TVN Style

~ - autor: bksspartakatowice w dniu 09/12/2009.

Dodaj komentarz